poniedziałek, 31 sierpnia 2009

zeszłam na psy ostatnio

i chciałam adekwatny do tego stanu obrazek wkleić ale wkleił mi się taki, więc niech zostanie. To chyba los, przeznaczenie, fatum - czy jak go zwać - tak chciał. Wbrew niemu, dzisiaj chciałam zmian istotnych w życiu swoim dokonać, adekwatnych do zapotrzebowania społecznego i zawodowego, wyjść na prostą, życie od nowa niejako zacząć w nowych, naprawionych torach i z takim zamiarem wyjechałam z domu do pracy. Przeszczęśliwa, z powodu podjęcia jedynej i słusznej decyzji. Z uśmiechem na ustach, skrzydłami u ramion dwukrotnie wjechałam pod zakaz wjazdu i nie zauważyłam ścigajacej mnie straży miejskiej. Co zaskutkowało pięcioma punktami karnymi oraz mandatem - wynegocjowanym z 500 do 50 zł.
- jak nas pani nie widziała, przecież uśmiechała się pani do nas !!!!
No i teraz nie wiem. Warto zaczynać od nowa ?

wtorek, 25 sierpnia 2009

Wieści od Grzegorza Ż.- cytuję

Zapraszam wszystkich na zgorzelecko-goerlitzkie Jakuby, odcinamy kawał miasta od ruchu i zmieniamy rzeczone w kawał Średniowiecza, renesansu tudzież baroku, jak komu pasuje. Dużo muzyki, jedzenia, teatru, picia i innych przyjemności. Osobiście prowadzę imprezję i udzielam się muzycznie z Chszonszczami. Szczegóły tutaj: http://www.jakuby.zgorzelec.com/ . Gdyby ktoś chciał przyjechać i nie boi się przenocować na wsi, to polecam Studniska.

Poza tym polecam mój nowy tomik wierszyków, 20 zł i gardło sobie podrzynam, 102 wybrane dzieła mową wiązaną z obrazkami. Przesyłka bonus gratis. Dodatkowo wierszyk świeży, prosto z Himalajów (byłem w Ladakhu, wdrapałem się na Stok Kangri 6159m npm !). Wznawiam, jak się okazuje podczas wszelkich wieczorków autorskich, najpopularniejszą serię o yetich. Może namówię jakiegoś wydawcę do wydania ? Ci wydawcy to Judasze, każdego potrafią wydać.
Smacznego i do zobaczenia !
Grzegorz Szwagier Ż.

"O yetim postępowym"
Pewien postępowy yeti
Z mikrofazy miał skarpety

Z polarteku miał kufaję
Podkoszulek z Power-draja
Gumofilce z gore - texu
Dresy w paski zaś z lumpeksu
Rękawiczki z thinsulatem
Tudzież gacie z termostatem
A i tak jak było ślisko
Wziął normalnie spadł w urwisko
Ma nagrobek hi-tecowy
Plastikowo - żelbetowy
Na nim ekran zaś plazmowy
Oraz napis z tymi słowy:
Tu spoczywa postępowyYeti,
co udawał człeka
Krok postąpił za daleko

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Znowu coś czemu nie mogę się oprzeć. NIEMEN

I to jest coś co w mojej słowiańskiej duszy gra. Koniecznie trzeba klinkąć w zdjęcie.

Nastrój Wiernej Rzeki, małej wioseczki Mąchocice - Scholasteria.. pełnej czerwonych maków w słonecznym zbożu.. ale to w Górach Świętokrzyskich albo w okolicach Sandomierza, gdzie się wychowywałam.

Oczywiście zdjęcia są autorstwa Tatiany Cariuk, mojej duszy siostrzanej, publikowane za jej zgodą i wiedzą. Na zasadzie - a niech ma, niech się cieszy.

Panoramy Tatiany. Z trasy: Kłodzko - Broumov - Krzeszówek

Nie trzeba mówić o urodzie pejzażu, każdy widzi... ale zwróćcie uwagę na te delikatne mgiełki wysnuwające się znad domów, unoszące się nad łąkami, oddalające pasma górskie. Coś cudnego. Mgła i światło.. bez tego żaden pejzaż nie jest piękny.





niedziela, 23 sierpnia 2009

Kompetencje (przeniesiony)

Znacie takie uczucie, gdy wściekłość przybiera kształt kolczastej kuli osadzonej nieco poniżej gardła, powoli wzbiera, rozrasta się do granicznych rozmiarów, lada moment wybuchnie, a właściciel wściekłości nie może nic zrobić bo musi sprawę załatwić ? Gdy zacznie awanturę z mordobiciem - jedyne logiczne działanie - przedłuży tylko męki.
Miałam załatwić: nową kartę wzoru podpisów, podpisać umowę na obsługę internetową konta oraz zrealizować trzy przelewy i wybrać gotówkę. Weszliśmy z prezesem o 10-tej do umówionej wcześniej kobiety - tylko w parze podpisujemy dokumenty finansowe. Spieszyłam się, miałam na 11.30 umówioną grupę specjalną, a mój wspólnik na pogrzeb pojechał, więc tylko ja mogłam..
- spokojnie, 10 minut i będzie po wszystkim - rzekł prezes wchodząc po schodach. Gdy w końcu znaleźliśmy odpowiednią kobitkę, okazało się, że potrzebny będzie również dowód osobisty prezesa - zgubił przy przeprowadzce. Paszport ?
- Nnnoo....., nie wiadomo czy system nie odrzuci innego numeru niż dowodowy, proszę przywieźć.
Prezes pojechał, wrócił po godzinie, bo mieszka daleko, ja ten czas spędziłam w macierzy. O 11,15 weszliśmy ponownie. Pani spisała dane, łącznie z moim numerem telefonu.
- Zadzwonię, gdy przygotuję kartę wzoru podpisów i umowę.
Poszliśmy na kawę omówić najbliższe spotkanie stowarzyszenia i parę innych spraw ogólnoludzkich. Gdy po ponad godzinie telefon milczał jak zaklęty, wróciliśmy, skłonni "siedzieć kobiecie na głowie", by doprowadzić do finału.
- Jeszcze chwila, nie miałam czasu, wiecie państwo - sezon urlopowy - uśmiechnęła się z rozmarzeniem. Zagryzłam zęby i skupiliśmy się na pogawędce o ostatnich publicznych wpadkach towarzyskich w miejskim światku. Po kolejnych 15 minutach poprosiła nas o złożenie wzorów podpisów i z gotową kartą udaliśmy się do kasy. Ona w tym czasie miała skończyć drugą umowę. Gdy przyszliśmy przed dwiema kasami stały dwie osoby. Kasy obsługują wpłaty/wypłaty i przygotowują umowy kredytowe (!!!). Bo stoiska od obsługi tych umów - puste. Jedna z kasjerek, wyraźnie lotniejsza lub bardziej doświadczona, udzielała ciągle informacji i pomocy drugiej - instruowała ją o każdym kolejnym działaniu, równocześnie obsługując swojego klienta. Gorączkę, furię, wściekłość - tę omawianą wyżej kolczastą kulę, potęgował pomarańczowy kolor pomieszczenia oraz plakat reklamowy z tekstem "XXX Bank jak magnes przyciąga pieniądze".
- Podobno jest to kolor biznesu - rzucił prezes przez zaciśnięte zęby, stojąc ze mną karnie w kolejce.
- Na zielono powinni pomalować - na zielonym oko odpoczywa. Albo na błękitno - uspokaja.
Przelewy powinniśmy zrealizować wczoraj lecz prezes nie zdążył dojechać. Najpóźniej dziś rano, kontrahent dzwonił już cztery razy, żywo zaniepokojony... Pół godziny !!!! Na jednego klienta !!! Kolejka, w międzyczasie tworząca się za nami, kipiała, my też. Wypłaciliśmy kasę (uff !!!) Idziemy na górę uczynić pierwsze logowanie na naszym internetowym koncie. Obsługuje to kobieta, na jej oczach i pod jej kontrolą wprowadzamy hasła przysyłane sms - sami, ja wpisuję transakcję, prezes zatwierdza - tak ma to działać potem. Wystarczy mój telefon do niego - przelewaj, są już w kompie. I finał. A GOWNOO !!!! System odrzuca transakcje, błąd systemu !!! NA czoła występują krople potu, w sercu pojawia się modlitwa - "maszyno, ja proszę.." Kontrahent znów dzwoni.
- Już, już poszły przelewy - kłamię jak z nut w nadziei, że pójdą. Kolejne minuty intensywnego wpisywania szeregu haseł i kolejnych cyferek. JEST !!!!!! Zaksięgowane !!!! O 14.15 wsiadłam do auta na parkingu miejskim pod bankiem. Zapłaciłam za cztery godziny.

Rosyjska, polska, niemiecka czy żydowska Łódź

Ratusz w Prudniku - fotka Tatiany
Pisząc posta "gospodarz" chciałam pokazać człowieka, który swoją działalnością organizował życie gospodarcze całego miasta. Oczywiście w pierwszej kolejności sobie "robił dobrze" czyli bardzo wysoki standard swojej rodzinie zapewniał, przy okazji niejako (bo niekoniecznie z potrzeby serca) zabezpieczał byt innym. Szerokie spojrzenie gospodarcze - dobrobyt innych podnosi mój status i mnie życie poprawia, dobre warunki bytowe pracowników - zwiększają wydajność pracy. W swoim mieście zastępował państwo, nieudolne zwłaszcza dziś. Żyd nie Żyd - chodziło o gospodarność.
Dzisiejszy blog Kaliny - o świeżo wydanym przez GW Spacerowniku po żydowskiej Łodzi, spowodował, że zobaczyłam jego narodowość. Akcja - reakcja. Doceniasz człowieka, nie myśląc, że Żyd - zauważasz narodowość, gdy dla innych staje się ważna.
Poprawność polityczna, dbałość o równowagę... Co za znaczenie ma czy redaktor jest Żydem czy nie, w czasach globalizacji świata ? Poszłam dalej niż Kalina... bo już słyszę swojego przyjaciela Jacka rzucającego gromy na naczelnego GW.
Znam Łódź z filmów, z wizyt u przyjaciółki, kilku spacerów czyli praktycznie nie znam. Teraz jest wielkomiejska ale kojarzy mi się z Żydami, fabrykanckimi pałacykami rodzin żydowskich... miasto tworzyło wiele nacji ale najbardziej czytelny historycznie - dla mnie, powierzchownej - jest ślad żydowski. Choć wiadomo - inni też w tym uczestniczyli. Czy dla dowartościowania innych potrzebny jest przewodnik po innych Łodziach ? Owszem ale bez przesady...
Mieszkam na terenach o niemieckiej infrastrukturze. Pozostałości polskiej - w formie ruin piastowskich zamków, czy czeskiej są czytelne i nawet hołubione - jako dziedzictwo kulturowe. Nikt tu, z urodzonych po wojnie, większych kompleksów z tego tytułu nie ma, poza pokoleniem emigrantów i takimi jak ja - z polskiej Polski - to dość istotny temat ostatnio nawet publicznie roztrząsany na "Obserwatorium Karkonoskim", dzielący - moim zdaniem - współczesne i poprzednie pokolenie Polaków. Współcześni rozumieją konglomerat śląski i naturalność jego historii. Żydzi też tu byli i działali bardzo intensywnie - czego dowodem jest choćby przepiękny, ogromny cmentarz żydowski we Wrocku - czytelne świadectwo ich obecności w historii.
Studiuję często historyczne dokumenty i kroniki miast. Do niedawna z bardzo dużym zaskoczeniem przyjmowałam informację o tym, że szkołę szpital, drogę, zbudował jakiś jeden fabrykant, że uruchomił - jak w historii Prudnika, gdzie byłam ostatnio - fabrykę, z której żyło całe miasto, zbudował lub zainicjował niemal całą infrastrukturę miejską, stworzył masę instytucji służących rozwojowi kultury. To w ludziach cenię - równoważną umiejętność połączenia swojego dobra z dobrem publicznym i brak zawiści wobec innych. A, że Żyd ? Są bardzo operatywnym i bardzo twórczym narodem, należy z tego korzystać, nie popadać w kompleksy i udowadniać, że inni też istnieli i tworzyli. Istnieli, tworzyli - wszyscy to wiemy.
Zastanawia mnie czy np. Niemcy nie mają kompleksów wobec Żydów, niszczyli ich w jakimś momencie, ale i w historii i teraz - korzystają z ich możliwości, nie robiąc z tego żadnego problemu. Zaś u nas, w "tolerancyjnym" narodzie, Żyd to diabeł. Czy to z zawiści, polskich kompleksów ?

czwartek, 20 sierpnia 2009

nie mogę się oprzeć
























Zdjęcie Filemona zrobione w podróży.

środa, 19 sierpnia 2009

gospodarz - efekt wczorajszej włóczęgi

Żydowski cmentarz w Prudniku - nie byłam.
Max Pinkus, syn Józefa i Augusty Fränkel, córki Samuela - który założył, znane w ówczesnej Europie tkalnie lnu i adamaszku, w Prudniku - właśnie tam byłam. Zwiedzaliśmy muzeum rozlokowane w dwukskrzydłej baszcie pozostałej z murów miejskich i tak intensywnie studiowaliśmy nowinki technologiczne zastosowane na ekspozycji, że wyhaczyła nas szefowa, zaniepokojona naszym wścibstwem. Lecz, że my po fachu, poświęciła nam sporo - ponad godzinę czasu na opowieść o historii miasta.
Max Pinkus... skąd ja znam to nazwisko.... Moja skleroza allbo całkowite odcięcie się od codziennych zajęć zawodowych.. W jednej z sal - zdjęcie znajomej gęby - toż to Gerhart Hauptmann !!! Jak żywy !!!!! Niżej - dwie fotki z Rajskiej Sali z Jagniątkowa.. los mnie rzuca w miejsca w jakiś sposób ze mną związane ?
Max Pinkus, Żyd z elit, po studiach technicznych w Lyonie, stażach w Anglii i Stanach, przejął w 1909 r. - schedę po przodkach i rozbujał ją. Stworzył też fundusz emerytalny dla robotników firmy, fundował stypendia dla uczniów prudnickiego gimnazjum, zbudował szpital, którego utrzymanie sam finansował do 1918 r., kiedy przekazał go miastu. Ponadto zbudował - gazownię, elektrownię, warsztaty rzemieślnicze, szkołę zawodową i cały szereg urządzeń socjalnych dla pracowników (łaźnia, stołówka, świetlice). To wszystko - dla uboższych sąsiadów w Prudniku. Dla potomnych - tu zacytuję tekst (z drobnymi skrótami) a napisany przez moją własną (! - dumna jestem z takich znajomości) koleżankę po fachu, Elę Ratajczak w Słowniku Biograficznym Ziemi Jeleniogórskiej -
Dziełem życia Maxa Pinkusa było stworzenie Biblioteki Śląskiej, której celem było zebranie dzieł dotyczących Śląska ze wszystkich dziedzin: historii, prawodawstwa, ludoznawstwa, literatury pięknej, przyrody, religii. Dzieliła się na 2 części: w pierwszej znajdowały się dzieła dotyczące historii i kultury Śląska, w tym wiele dokumentów historycznych, rękopisów, kronik, monografii, czasopism, zbiory geograficzne i biologiczne. W drugiej części zgromadzone zostały pierwsze wydania lub rękopisy śląskiej literatury pięknej m.in. Josepha von Eichendorffa, Angelusa Silesiusa, Martina Opitza, Jakuba Böhme, po współczesnych: Hermanna Stehra i Gerharta Hauptamnna.
Dział dotyczący twórczości Gerharta Hauptmanna, należał do najbardziej znanych, oprócz wszystkich dzieł poety zawierał wydania zbiorowe z autografami autora (wydania przed 1933 r.), druki młodzieńcze (sprzed 1889 r.), listy, autografy, artykuły prasowe o nim i autorstwa samego noblisty. Bibliografia dzieł Hauptmanna przygotowana przez Wiktora Ludwiga na polecenie i koszt Maxa Pinkusa, oparta była wyłącznie na zbiorach Biblioteki Śląskiej (..) Po śmierci Maxa Bibliotekę Śląską liczącą ok. 25.000 tomów odziedziczył młodszy syn Klaus. W 1936 r. część zbiorów sprzedana została do Górnośląskiej Biblioteki Krajowej w Bytomiu, część do Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu. Większość zbiorów zaginęła podczas II wojny światowej. (.....). Do wiernych przyjaciół Maxa należał Hermann Stehr, który był częstym gościem w jego prudnickim domu, gdzie napisał m.in. swoje opowiadanie Lutnik (1926).
Do szczególnie wartościowych i szczerych należała przyjaźń z Gerhartem Hauptmannem. Spotykali kilka razy w roku w Rapallo, w Jagniątkowie, albo na Hiddensee, na premierach sztuk noblisty, Hauptmann przyjeżdżał również do Prudnika. Max Pinkus służył radą i pomocą Margarecie Hauptmann przy porządkowaniu Archiwum Hauptmanna (...) Sfinansował wykonanie fresków w tzw. Hali Rajskiej w jagniątkowskiej willi Gerharta Hauptmanna (monumentalne freski wykonał J.M. Avenarius w 1922 r.). Hauptmann szczególnie cenił przyjaźń z Pinkusem, utwalił jego postać w dramatach: Czarna maska [Schwarze Maske] 1928, Przed wschodem słońca [Vor Sonnenuntergang] 1931, Die Finsternisse 1937 (wydane dopiero po II wojnie światowej).
No i tak wróciłam niemal do domu, będąc w dalekim Prudniku.
Ale to była jedynie dygresja. Tematem bloga miał być "GOSPODARZ", na przykładzie Maxa Pinkusa, jego dziadka, ojca. Zresztą, po co pisać, wszak tytuł i tekst wyraziście sugeruje o co mi chodzi. Czy są tacy ludzie dzisiaj ?

Gdzie to ? Co to ?


Zagadka dla czytelników okolicznych.

No i czego więcej człowiekowi trzeba.... ?

Kawa o poranku w zaprzyjaźnionym muzeum, śniadanie na skwerku w obcym miasteczku (knajpa czynna od 17-tej) w towarzystwie fajnych osób, ptaki śpiewające w akacjach, leniwa rozmowa o turystyce jako implusie estetycznego rozwoju małych miejscowowści i takie tam.. luzzz blues, lubię teren.
- no jest mi tak dobrze..
- bo masz dobre towarzystwo
- tak dobrze, że byłabym wściekła gdybym musiała umierać
- masz baaaardzo dobre towarzystwo
Siedzę na murku przed starostwem w Głubczycach, wczoraj pomyliłam je z Głuchołazami i zamiast do Głubczyc pojechaliśmy do Prudnika położonego na trasie, zresztą co to za różnica, tam też mamy interes. Czekam na wspólnika (kiedyś nazwałam go Filemonem - Filem, niech tak zostanie) zabawiając się pisaniem, Tańka śpi w aucie - śpi w każdej wolnej chwili, błyskawicznie sie regenerując.













opolskie"patio" - wszystkie zdjęcia tutaj pokazane zrobiła Tania

Wieś Dz., udalo się, robimy robotę. Wyhaczył nas człowiek z Gliwic lub Zabrza, który kupił tu niedawno dom. Ceglana ściana szczytowa dekorowana rzeźbiarsko rozbudowanymi obramieniami okien, reszta - ruina - do kapitalnego remontu. Przyszedł dekarz wycenić roboty dachowe i odmówił współpracy

- Panie, żeby zrobić ten dach, muszę naruszyć ten gzymsik, nie chcę awantur z konserwatorem, rób se pan sam.

Nowy właściciel, kupując, nie miał pojęcia, że kupuje zabytek, ba, nie wie czy wg prawa to jest zabytek czyli czy jest do rejestru zabytków wpisany. W gminie nie wiedzą bo nie mają GEZ- a czyli gminnej ewidencji od paru lat wymaganej prawem. Podejrzewam, że poprzedni właściciel też nie wiedział. W Księgach Wieczystych nie ma wzmianki, a powinna być. Kto zawinił ? Jakie było prawo w końcu lat 60-tych i 70-tych kiedy tworzono rejestry ? Po czyjej stronie prawo jest teraz ? Kto poniesie konsekwencje niewiedzy i niedoinformowania ? Znając życie - nie urząd.

współczesne wyposażenie jednego z opolskich "patio"

Czerwonków - kolejna, długa poniemiecka wieś, ze dwa budynki współczesne. Budowało się tu bardzo gęsto, dom koło dom, żeby jak najmniej terenu zająć dla ludzi, jak najwięcej przeznaczyć na urodzajne pola... pszenica, buraki cukrowe... Budynek mieszkalny i drugi - tzw. "wycug" ( dawny dom gospodarczy przerobiony na mieszkalny dla starych rodziców, którzy zrzekli się gospodarki na rzecz dzieci) ustawione szczytowo do ulicy, połączone wysokim murem z obszerną arkadową bramą wjazdową i małą furtką. Na przedłużeniu domów - przylegające do nich budynki godpodarcze. Na przeciwległym do bramy końcu - obszerna stodoła z arkadowym przejazdem na pole. Wąskie podwórko w otoczeniu domów - coś na kształt włoskiego patio - wyłożone cegłą lub kostką w przedniej części, z tyłu - trawiaste. Obok, ściana w ścianę - kolejna, analogiczna posesja, kolejny gospodarz. Fotki dorzucę później bo nieobrobione jeszcze. Tak samo wygląda zabudowa czeskich posesji w tym rejonie (wracaliśmy kawałkami przez Czechy), tylko domy są większe, kalenicowo do ulicy ustawione, oddalone od siebie, drewniane bramy w narożnym murze - bardzo archaiczne i bardzo dekoracyjne. Ładne.
Czerwonków wygląda ubogo, domy w większości odrapane, od wojny nie remontowane, na podwórkach bajzel. Dopiero kilka okien we wsi wymienionych na plastiki, śladowe początki remontów - chyba dopiero teraz uwierzyli, że zostaną tutaj na zawsze. Przyjechali tu w czterdziestych latach spod Tarnopola i Zabaraża, gospodarzyli jak mogli i umieli. Teraz, po dziesięcioleciach są już starzy, nie mają sił ani pieniędzy na remonty, pola zdali państwu - za minimalną emeryturę, dzieci poszły do miast, najczęściej nie chcą tego biednego spadku po rodzicach - bo to tylko problem. Umrą, umrze po nich wieś. Nie, nie jest tak źle, jest paru biznesmenów, obszarników, którzy zaczynają na nowo. Może oni stworzą przesłanki do tego by nadal tu mieszkać i życie zaczynać od nowa.
Zupełnie inaczej wyglądają wioski zamieszkałe przez autochtonów.

środa, 12 sierpnia 2009

a co ty masz do roboty.... obrazów pilnujesz..

Tjaaaaaaa.. klasyczna opinia społeczeństwa o muzealnikach. W sumie to i racja, pilnuję - też, poprzez system alarmowy. Stereotyp wykorzystany w reklamie, bodajże Red bulla - zaspani, zakurzeni muzealnicy śpią na fotelach w rogach pustych sal...
Kiedyś, w dobie strajków, zastanawialiśmy się co byłoby, gdybyśmy zastrajkowali. Śmiech na sali. Czasem myślę, że pracownicy muzeów sami nie są do końca przekonani o społecznym sensie swojej pracy. Pewnie też dlatego tak rzadko awanturują się o kasę, choć pobory niższe niż nauczycielskie. Kiedy chory człowiek nie może być operowany bo kończyła się kasa w NFZ, to jaki sens ma muzealniczy strajk. Ktoś zauważy ? Mała szkodliwość społeczna. Brak muzeum nikomu w niczym nie zagraża. W naszym małym mieście są tacy, którzy nie wiedzą, że jest w nim muzeum.
- Ty zmęczona ? Kilka worków ziemniaków byś przerzuciła, dopiero mogłabyś mówić o zmęczeniu - usłyszałam kiedyś od jednego takiego, gdy siedziałam zszarzała, wciśnięta w kącik na jakiejś imprezie.
Z drugiej strony istnieje opinia o elitarności zawodu. Po mojemu ta elitarność polega raczej na deklaracji pracy dla idei, niż na czymkolwiek innym. Kiedyś mój szef rzekł do mnie "powinnaś być dumna, że pracujesz w muzeum". I faktycznie, zauważyłam, że sporo osób wyniośle chlubi się swoim zawodem. Czemu ? Ja jednak traktuję tę pracę jak każdą inną i dumna jestem gdy mi coś fajnego wyjdzie. Może dlatego, że mam w sobie szczyptę Indiany Jonesa ?

Widziałam dni w muzeach sennych,
o wnętrzach zimnych jak mrok,
starsi ludzie w rogach wielkich sal,
księgi pięknych myśli pełne,
pokrył gruby kurz,
herbaty smak, kapci miękkich szum, spokój serc.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Wolny strzelec

http://vratna.hej.pl/atrakcje/mi_lev1.jpg
Gotycki, ponad 18-metrowy lipowy ołtarz główny kościele świętego Jakuba w Lewoczy, dzieło mistrza Pawła. Dedykacja dla Sandry.
Późnym, słonecznym popołudniem siedziałam pod parasolem w czekoladziarni sącząc sok pomarańczowy. Przyszłam ciut wcześniej, bo krócej trwała rozmowa z radcą prawnym. Męcząca, więc odrobina wyciszenia i relaksu upragniona. Od strony ulicy nadchodziła niewysoka, szczupła dziewczynka w niebieskiej sukience, z bransoletką z niebieskich kamyków. Szczupła buzia, płowe włosy, zero makijażu, ogromne oczy, które rozpalają się w czasie mówienia. Zamówiła czekoladę z chilli.
- No nic się nie dzieje, a przecież tak im się podobało, zaakceptowali projekt. Ja już chcę działać, realizować pomysł, a tu cisza. Zero informacji o pieniądzach. Dalej nie wiem na czym stoję a czas leci.
No.. bo to kretyńska pora roku. Teraz nigdzie wniosków nie można złożyć poza unią, ale to zbyt małe na fundusze unijne, trzeba by jakoś rozdmuchać. Albo pisać do fundacji albo czekać na ruchy finansowe miasta albo przygotować wnioski i wystartować od nowego roku. Opcji jest wiele tylko cierpliwości... nie nauczona jeszcze jak się współdziała z urzędami ? Urzędnik nie jest zainteresowany realnym działaniem, grać ma w papierach. Nie znam ani jednego fanatyka idei (przepraszam, jednego znam). Nie wiem, może instytucja skrzydła podcina ? Generalnie wolni strzelcy są bardziej zdeterminowani, bo przyświeca im idea, ale i kasa na życie - jeśli idea wypali. To raczej stały etat i niewielkie pieniądze - niezależne od ilości pracy - wcześniej czy później podcinają skrzydła i włazi rutyna, marazm i niechęć do czegokolwiek nowego. Po co się wychylać skoro w cenie cisi i poddani ?
Lubię wolnych strzelców, zdecydowanie więcej widzą, są bardziej kreatywni, wystarczy im rękę podać i płyną jak na fali. Pomysł ma dobry, trafiła w program mojej instytucji, już od wizyty na Hiddensee o tym myślałam ale kiedy ? I po co ? Po jakimś czasie wszystko traci sens. - Spokojnie... na ten rok masz jakieś gwarancje z miasta, na przyszły rok przygotujemy wnioski. Mój interes ? - firmy, wzrośnie frekwencja i umocnimy się na pozycji centrum kultury ( przeginam ?), miasta - wzmocni wizerunek jako kolonia artystów, ludzi - bo wbrew pozorom potrzebują wyjścia z domu i spotkań z "wielkim światem", choćby tak niewielkim jak nasz. Napiszę jeszcze o tym, jeśli wypali.
Sama ona. Zdumiałam się, że ma już 31 lat. Wraz z mężem, geografem napisała już dwie książki. W końcu tego roku wydana zostanie jeszcze jedna: przewodnik - esej po Spiszu. przewędrowanym na własnych nogach. Takich ludzi zostawić nie można, ich należy hołubić, bo zderzenie z rzeczywistością może im wybić z głowy idee i utkną w prozie życia.

niedziela, 9 sierpnia 2009

Coś co mi umyka ?

Wróciłam z nieprzyzwoicie krótkich wakacji i nie mogłam nie zauważyć teatrów ulicznych, które rozsnuły się po Jeleniej Górze. Rozsnuły ? Otóż nie właśnie. Spektakle odbywają się... jak na teatr przystało. Zabrakło mi atmosfery z 1983 (lub 82) roku, kiedy pierwszy raz na żywo widziałam Teatr Ósmego Dnia oraz parę innych. W kilku miejscach równocześnie.. Wtedy mi się podobało, mnie zauroczyło ale to inne czasy były a ja może młoda ?


Dziś powiem - komercja się wkrada ? Nie napiszę nic, bo może nie rozumiem, a na pewno się nie znam. W każdym razie w nocy, jasno rozświetlone widowisko estetycznie działa. No i może o to chodzi . No i dzieje się - międzynarodowe sławy na rynku jeleniogórskim...
A może to już pora by nosa nie wyściubiać ze swojego ogródka ? I na drutach sweterki dla wnuków dziergać ? Albo, z braku wnuków, zająć się plewieniem grządek ?