piątek, 8 sierpnia 2025

Pora na Boja Wojtowicza - z cyklu "włóczęga po artystycznych domach"

Wiedziałam!!! Wiedziałam, że jak pojadę do Andrzeja Boja Wojtowicza, całkowicie ulegnę jego narracji. Oglądam jego obrazy od dawna i, od pewnego czasu, nasuwa mi się myśl, że on maluje średniowiecznie, w wystroju renesansowym i barokowym - że tak powiem. Frontalność postaci - typowa dla ikon i wczesnogotyckich przedstawień, hieratyczność gestów - bez dynamicznych póz, symboliczna przestrzeń - ornamentalna, niemal abstrakcyjna, czy choćby monumentalna bryła szat - draperie nie modelują ciała, tworzą wertykalne rytmy. Ma to też miejsce we wczesnym renesansie. Ale i w XIX w. prerafaelici czy symboliści sięgali po hieratyczne kompozycje, aby nadać dziełom aurę ponadczasowości i duchowości.

Ale sam sposób malowania, bogactwo różnorodnych tkanin, drapowania, majestat - iście barokowy, aczkolwiek przefiltrowany przez nowoczesną świadomość koloru i faktury. I portret, genialny, malowany z wyraźnym naciskiem na indywidualną ekspresję, co można porównać do portretów de Ribery, a może i Rembrandta, gdzie ważny jest zarówno wygląd modela, jak i jego aura.

 To jest stare zdjęcie, które kiedyś zrobiłam,

 Nie mam praw do publikacji nowych fotek więc zdjęcia możecie obejrzeć na stronie fb Andrzeja: https://www.facebook.com/andrzej.bojwojtowicz


Widziałam jego wystrój kościoła na Czarnym, uznałam, że jest to raczej galeria postaci niż spójna kompozycja całości. Wielki obraz przy obrazie, wielka postać lub kilka postaci – bez żadnej interakcji. Czytając tytuł - imię świętego , Madonna lub Jezus - musisz wysilić swój intelekt i przypmnieć sobie historię osoby, jego działania, zdarzenia  całą ikonografię - jeśli ją znasz - i wtedy zrozumiesz o co biega.

Kiedyś zrobiłam wystawę jego obrazów. Nie wiem jak udało mi się wcisnąć do małych salek te wielkie formaty, ale to zasługa pana Romka, który mi to wieszał i potrafił wszystko czego tylko chciałam. A było do karkołomne dzieło. Wtedy największe wrażenie zrobiły na mnie obrazy ze starotestamentową tematyką, zwłaszcza Samson i Dalila – energetyczne, haptyczne,  portrety w (dość) statycznej akcji, ale jakoś współgrające ze sobą. To co dziś zobaczyłam, powaliło mnie poniekąd na kolana. Współczesny Matejko w rozmiarze i ilości postaci, lecz bogatszy od dziewiętnastowiecznej narracji o wielowarstwowość przekazu i symboliczne zakorzenienie w wielu epokach naraz.

Koronacja  Chrobrego - choć historycznie nie do końca potwierdzona co do daty (1025)  - jeden z fundamentów polskiej narracji. Andrzej przedstawia tę scenę w typie klasycznego malarstwa historycznego, ale uzupełnia o  język nieoczywistych symboli.

W centrum - Bolesław - siedzi frontalnie. Nad jego głową unosi się korona, zawieszona niejako „między niebem a ziemią”.  Nad koroną - krucyfiks - oś całej kompozycji - godność królewska pochodzi z woli Boga, władca był rex Dei gratia. Nad władcą pochylają się dwaj biskupi, z których jeden to pewnie Hipolit, który objął urząd w  roku koronacji.  Po bokach – postaci (popiersia) synów Bolesława: pierworodny Bezprym – okrutny i dogadujący się z Germanami (teza Andrzeja), który objął władzę, ale szybko utracił tron. I Mieszko Lambert, który utrzymał się przy władzy po okresie walk o sukcesję; obok - jego żona - Rycheza Lotaryńska. W narożu -  rycerze z różnych epok oraz chłopiec (Polonia) niosący ceramiczną plakietkę z wizerunkiem ptaka, którego umownie  można interpretować jako orła. Znaleziona w Gnieźnie -  ten detal przenosi z historii w obszar kultury i archeologii, nadając kompozycji dodatkową wiarygodność i głębię. Po przeciwnej stronie (tej co Bezprym) - cztery schematyczne kobiety - jedna za drugą (cztery oficjalne żony Chrobrego).  Ale też mogą być alegoriami czterech kręgów cywilizacyjnych ówczesnej Europy: Polski, Germanii, Galii i być może Italii lub Rusi - wcielenia politycznych wizji i ambicji Chrobrego.

Zobaczyłam dziś wielowymiarowy spektakl malarski. Nie tylko scenę historyczną. To konstrukcja wielowarstwowa, z dziesiątek symboli uniwersum, przenosząca w różne przestrzenie i czasy. Nawet najmniejszy detal ma znaczenie. Gdyby wyciąć z tego obrazu  dziesięciocentymetrowy fragment, widzę tylko abstrakcyjną kompozycję barw i faktur, pulsującą energią pociągnięć pędzla. A jednak, gdy patrzę z dystansu, chaotyczne elementy składają się na monumentalną, klarowną i patetyczną całość – realistyczną scenę zanurzoną w symbolizmie.

Andrzej maluje historię Polski w formie monumentalnych opowieści. Skąd ma taką wiedzę historyczną?. Rzucił krótko, że przymierza się do malowania bitwy pod Kłuszynem. Po zwycięstwie pod wodzą hetmana Żółkiewskiego wojska polskie w 1610 r. zajęły Moskwę. Polskie siły, mimo przewagi liczebnej wojsk rosyjskich i szwedzkich, odniosły spektakularne zwycięstwo. Po bitwie wkroczyły do Moskwy i okupowały ją przez dwa lata. Kto z normalnych ludzi o tym wie? Bo ja przeczytałam dopiero niedawno przy okazji jakiejś roboty. Oczywiście potem rozrabiali jak pijane zające: palili, gwałcili i mordowali. Było ich za mało, by się utrzymać, ale minutę chwały nad Moskalem mieli.

Andrzej jeszcze kończy koronację, już myśli i czyta o kolejnym temacie obrazu. A ja potem się dziwię, skąd tak dobrze zna historię i, poniekąd, ikonografię, bo też się nią posiłkuje, aczkolwiek dodaje bardzo wiele od siebie. Tak też było z koronacja. Opowiedział nam historię (byłam z Ewą i Martyną), stosownie do swoich politycznych poglądów, pokazał niechęć do Niemców, zjechał kronikarza Thietmara, nie bronił krwiożerczego Chrobrego, który wiele zła ludziom uczynił, ale takie były wonczas czasy. Nie rozwinę tej opowieści licząc, że kiedyś o tym sam napisze. Bo to książki wymaga.

Twórczości Andrzeja nie da się łatwo porównać do żadnej innej polskiej współczesnej sztuki. To historyzm, realizm w portretowaniu twarzy oraz symbolizm w warstwach tła, w ornamentach, w rozmytych lub celowo niedopowiedzianych kształtach. Postacie pierwszoplanowe są namalowane z dużą precyzją, realistycznie, ale niemal zawsze mają przypisany jakiś atrybut symboliczny – od koloru szat po rekwizyty trzymane. Natomiast górne partie obrazu, tło i boczne krawędzie kompozycji są często przesiąknięte czystą symboliką, która tworzy szeregi warstw  interpretacyjnych.



 

Dwa obrazy Teresy Kepowicz - z cyklu "włóczęga po artystycznych domach"

 

wczoraj, w "Arkadii" Teresy Kępowicz.

Ten obrazek zapadł mi w pamięć. Najważniejszy był jego nastrój, wyciszony i refleksyjny. Co ona namalowała? Co za przesłanie (z tego Teresa jest znana, wszystko ma treść). Dlaczego jeden, ten przekwitły kwiat jest wyższy? I chyba w swoim przekwitnięciu najpiękniejszy?
Statyczna, wyważona kompozycja, zgaszona, lekko przymglona szarość, przytłumione czerwienie i róże, miękkie rozproszone światło bez wyraźnego źródła, laserunki dla stworzenia przejść tonalnych, rzeźbiarska faktura płatków najwyższego kwiatu lekko skontrastowana z gładkością małych tulipanów - nic przypadkowego, wszystko formalnie, niemal matematycznie przemyślane..
Dopieszczona sonata
Ja wiem co poczułam w tym obrazie. Potem Tereska opowiedziała nam co namalowała.
A wy? jaka wam się snuje opowieść?:))))
 
 
 
 Trochę wstydzę się tego, że sentymentalna jestem. Ale oprzeć się nie mogę, gdyż zawładnął mną kolejny obraz Teresy Kępowicz. Namalowała trzy w zbliżonym nastroju, ale ten jest niesamowity. Wprawdzie ani moje (mdłe), ani Ewy (ostre) zdjęcie nie odda jego istoty, trzeba poczekać na wystawę.
Ten obraz to jakby manifest kobiecości rozumianej jako pokoleniowa mądrość. Bije z niego nieprawdopodobna intymność i duchowa więź, bliskość, dar przekazywania tajemnicy pokoleń. Nie bije, promieniuje cicho jak szept matki do córki, kobiety do kobiety.
Prawdziwa wartość leży w relacji… Rozpoznajesz ciszę między słowami, duchowość między barwami, wieź międzyludzką w gestach i spojrzeniach.
I te szafiry, szmaragdy..
Odrobinę inaczej spojrzałam, gdy okazało się, że tło to kościół w Żeliszowie, który ostatnio odwiedziłam. I zaraz mi poszło w filozoficzne wątki, więc się rozwijać nie będę.
Sztuka to niesamowite pokłady intelektualne i duchowe. I pomyśleć, że ktoś kiedyś powiedział mi „na co ci sztuka, chleba z tego nie będzie”. Czyżby?
O walorach formalnych nie piszę, bo – choć to tylko zdjęcie – sami widzicie. Teresa jest nie do podrobienia. I płynie coraz dalej.
Miałam nie pisać dzisiaj, gdyż po powrocie z upalnego Wrocka rzuciłam się w ogródek w ramach relaksu i jestem ździebko zmęczona. Lecz jutro jadę do Boja Wojtowicza, którego intensywna narracja - jak zwykle - zdominuje moje myślenie, więc pisze dzisiaj. Bo umknie.

z cyklu "włóczęga po artystycznych domach" Emma Czujowska

 


Teraz Emma - kobieta chłodnego błękitu i bieli. Czasem wydaje się, że w obrazach, jakie maluje od pewnego czasu, maluje siebie, bo jest błękitna i biała w tej stonowanej kolorystyce.
Formalnie balansuje na granicy realizmu i abstrakcji, z ogromną wrażliwością na kolor i strukturę. Gra teksturami i kierunkami subtelnie ale odważnie. Dominuje nastrój introspekcji i kontemplacji - spokojny, niemal medytacyjny, czasem wzburzony chmurnym, dramatycznym granatem, grafitem, albo impresjonistycznie rozedrganymi płatkami mocniejszego tonu.
Doskonale operuje światłem i rozległą, otwartą, oddychającą przestrzenią, cień i światło maluje miękko, jak mgłę.
Przy tych obrazach robi się cicho i majestatycznie, uwielbiam je.
Emma jest skryta i w sumie chyba tylko przez obrazy można ją zrozumieć. Z drugiej strony, jest bardzo aktywna w świecie: prowadzi grupę artystyczną piArt, śpiewa białym głosem w małym chórze, uczestniczy w życiu Piechowic i Kopańca, więc żywioł.
zmieniłam fotkę na lepszą, moje nie oddają jestestwa jej malarstwa.
 

 

Z cyklu "włóczęga po artystycznych domach" Darek Godawa

 Od pewnego czasu myślę o obrazach Darka Godawy, bo się zastanawiam jakim cudem taki facet-macho (z wyglądu i poniekąd z gadki, choć znam go osobiście krótko), który „śpiewając” w Valkyrii wynurza się z otchłani piekieł, maluje tak delikatnie i subtelnie. Nie posądzam go o dysocjacyjne zaburzenie osobowości, raczej o jakiś naturalny dualizm charakterologiczny 😊

No dobrze, nie będę zagłębiać się w jego psyche — skupię się na malarstwie.
Darek ma bardzo spójny, rozpoznawalny system malarski. Trochę symbolizmu, trochę realizmu fantastycznego, sennego surrealizmu, może magicznego romantyzmu… i sporo ekspresjonizmu. Nawet jeśli pojawia się zanikająca architektura, są tam echa wszystkiego. Sprzeczności? Nie. Potrafi połączyć te elementy w jednorodne kompozycje, wyważone i spójne.
 

Mimo bogatej palety kolorystycznej, jego obrazy często sprawiają wrażenie niemal monochromatycznych (zwłaszcza te ze znikającą architekturą). To przez te mgiełki dookolne, miękkie pociągnięcia pędzla, ziemiste tony, odcienie wody albo różowego wschodu słońca - zależnie od tematu. Właśnie tonacja tworzy atmosferę. Często pojawia się kontrast: spokój kontra burza, krucha architektura/łódź/człowiek kontra rozszalałe morze. Zawsze widać dużą biegłość warsztatową. Ma świetne wyczucie przestrzeni i emocji.
Potrafi budować niezwykle sugestywną atmosferę - liryczną, nostalgiczną, bywa, że niepokojącą. Ale nigdy straszną. Nie boję się jego obrazów. Czasem tylko zastanawiam się nad kondycją świata. Świetnie konstruuje narrację, choć często jest ona tylko intuicyjnie wyczuwalna przez odbiorcę. Ale może właśnie o to chodzi w sztuce? Czasem to senna baśń, czasem apokaliptyczna wizja, innym razem historia albo realizm z domieszką fantasy. W wielu z tych obrazów jest coś filozoficznego - jakby szeptane pytania, bez konieczności szukania odpowiedzi.
Odsuwając wszystkie konteksty - to po prostu piękna sztuka. Dekoracyjna - nie w sensie pustej ozdoby - liryczna i metaforyczna. Czasem domaga się introspekcji. I to jest chyba dowód, że tworzy sztukę prawdziwą.


Użyłam zdjęć z jego strony fb, mam wrażenie,ze są ciemniejsze niż w rzeczywistości.
O technikach, które stosuje i podobraziach nie piszę

Z cyklu "włóczęga po artystycznych domach" Marianna Sztyma

Napadłyśmy wczoraj na Mariannę jak wariatki jakieś. Nie, no umówiłyśmy się telefonicznie z Kopańca, a mając polecenie z galerii Kozia Szyja, wiedziałyśmy, że nas wpuści i psem nie poszczuje. Zresztą.. ma koty, a one nie atakują od razu.
Marianna mieszka w Grudzy - małej wiosce, która w izerskim regionie wydaje się być metropolią, bo pełnowymiarowy kościół posiada. Trafić do niej, zwłaszcza z Kopańca, to wyższa szkoła jazdy jest. Więc kluczyłyśmy po dróżkach Antoniowa, Kwieciszowic, Kłopotnicy i bójgjedenwie czego, aż trafiłyśmy do małego, starego domku z wielką, prześwietloną słońcem werandą.
Co ciągnie wielkomiejskich ludzi na taki skraj świata - nie wiem. Marianna opuściła wielki Poznań i jakiś czas temu osiadła na tym pięknym zadupiu. Jak żyje bez ludzi? Czy wystarcza jej towarzystwo przyrody? Przesadzam, oczywiście tam ciekawych ludzi jest na full. Obok mieszka inna artystka, Iza Jankowska po gdańskiej ASP, jakiś gość którego imienia zapomniała, ale malarz skądś z daleka oraz ceramiczka. Za mało było czasu by wszystkich odwiedzić.
Marianna mi się podoba. Szczupła, wysoka, z ogonem szpakowatych włosów i najpiękniejszym imieniem na świecie, bo moim wymarzonych. Kiedyś pisałam bloga pod tym imieniem. Dla mnie jest małolatą, ale wygląda poważnie. I artystką jest znaną.
Marianna Sztyma - jak czytam - jest głównie ilustratorką i malarką, ale wraz z z przyjaciółkami POL_SZTYMA_WOLNA tworzy kolekcje wazonów i talerzy. W jej katalogu do wystawy "Pokój zwierzeń" znalazłam tekst: /../Właściwie obrazy to barykady. Wznoszę je przeciwko światu, choć to on zachwyca /../
Skończyła poznańską ASP, współpracuje z magazynami: Twój Styl, Zwierciadło, Newsweek, ilustrowała sporo książek, z czego jest najbardziej znana. Za ilustracje do "Tkaczki chmur" dostała w 22 r. Nagrodę Literacką Warszawy – w kategorii literatura dziecięca, a wcześniej w Poznaniu na I Biennale Grafiki Studenckiej – Grand Prix, była wielokrotnie nominowana. Zresztą, możecie poczytać o niej w necie, jest sporo.
Jej malarstwo jest ciche, stonowane kolorystycznie, statycznie zadumane i bardzo osobiste - o czym sama pisze. Zupełnie nie komercyjne, więc nie wiem jak odnajdzie się w lokalnej galerii. Zresztą.. nie dała nam niczego, bo szykuje się do wystawy, a z drugiej strony - dlaczego miała coś dać obcym, które zburzyły jej spokój? Mam jednak nadzieję, że jakoś ją zwabimy, może na indywidualną wystawę i pogaduchy?