Wiedziałam!!! Wiedziałam, że jak pojadę do Andrzeja Boja Wojtowicza, całkowicie ulegnę jego narracji. Oglądam jego obrazy od dawna i, od pewnego czasu, nasuwa mi się myśl, że on maluje średniowiecznie, w wystroju renesansowym i barokowym - że tak powiem. Frontalność postaci - typowa dla ikon i wczesnogotyckich przedstawień, hieratyczność gestów - bez dynamicznych póz, symboliczna przestrzeń - ornamentalna, niemal abstrakcyjna, czy choćby monumentalna bryła szat - draperie nie modelują ciała, tworzą wertykalne rytmy. Ma to też miejsce we wczesnym renesansie. Ale i w XIX w. prerafaelici czy symboliści sięgali po hieratyczne kompozycje, aby nadać dziełom aurę ponadczasowości i duchowości.
Ale sam sposób malowania, bogactwo różnorodnych tkanin, drapowania, majestat - iście barokowy, aczkolwiek przefiltrowany przez nowoczesną świadomość koloru i faktury. I portret, genialny, malowany z wyraźnym naciskiem na indywidualną ekspresję, co można porównać do portretów de Ribery, a może i Rembrandta, gdzie ważny jest zarówno wygląd modela, jak i jego aura.
To jest stare zdjęcie, które kiedyś zrobiłam,
Nie mam praw do publikacji nowych fotek więc zdjęcia możecie obejrzeć na stronie fb Andrzeja: https://www.facebook.com/andrzej.bojwojtowicz
Widziałam jego wystrój kościoła na Czarnym, uznałam, że jest to raczej galeria postaci niż spójna kompozycja całości. Wielki obraz przy obrazie, wielka postać lub kilka postaci – bez żadnej interakcji. Czytając tytuł - imię świętego , Madonna lub Jezus - musisz wysilić swój intelekt i przypmnieć sobie historię osoby, jego działania, zdarzenia całą ikonografię - jeśli ją znasz - i wtedy zrozumiesz o co biega.
Kiedyś zrobiłam wystawę jego obrazów. Nie wiem jak udało mi się wcisnąć do małych salek te wielkie formaty, ale to zasługa pana Romka, który mi to wieszał i potrafił wszystko czego tylko chciałam. A było do karkołomne dzieło. Wtedy największe wrażenie zrobiły na mnie obrazy ze starotestamentową tematyką, zwłaszcza Samson i Dalila – energetyczne, haptyczne, portrety w (dość) statycznej akcji, ale jakoś współgrające ze sobą. To co dziś zobaczyłam, powaliło mnie poniekąd na kolana. Współczesny Matejko w rozmiarze i ilości postaci, lecz bogatszy od dziewiętnastowiecznej narracji o wielowarstwowość przekazu i symboliczne zakorzenienie w wielu epokach naraz.
Koronacja Chrobrego - choć historycznie nie do końca potwierdzona co do daty (1025) - jeden z fundamentów polskiej narracji. Andrzej przedstawia tę scenę w typie klasycznego malarstwa historycznego, ale uzupełnia o język nieoczywistych symboli.
W centrum - Bolesław - siedzi frontalnie. Nad jego głową unosi się korona, zawieszona niejako „między niebem a ziemią”. Nad koroną - krucyfiks - oś całej kompozycji - godność królewska pochodzi z woli Boga, władca był rex Dei gratia. Nad władcą pochylają się dwaj biskupi, z których jeden to pewnie Hipolit, który objął urząd w roku koronacji. Po bokach – postaci (popiersia) synów Bolesława: pierworodny Bezprym – okrutny i dogadujący się z Germanami (teza Andrzeja), który objął władzę, ale szybko utracił tron. I Mieszko Lambert, który utrzymał się przy władzy po okresie walk o sukcesję; obok - jego żona - Rycheza Lotaryńska. W narożu - rycerze z różnych epok oraz chłopiec (Polonia) niosący ceramiczną plakietkę z wizerunkiem ptaka, którego umownie można interpretować jako orła. Znaleziona w Gnieźnie - ten detal przenosi z historii w obszar kultury i archeologii, nadając kompozycji dodatkową wiarygodność i głębię. Po przeciwnej stronie (tej co Bezprym) - cztery schematyczne kobiety - jedna za drugą (cztery oficjalne żony Chrobrego). Ale też mogą być alegoriami czterech kręgów cywilizacyjnych ówczesnej Europy: Polski, Germanii, Galii i być może Italii lub Rusi - wcielenia politycznych wizji i ambicji Chrobrego.
Zobaczyłam dziś wielowymiarowy spektakl malarski. Nie tylko scenę historyczną. To konstrukcja wielowarstwowa, z dziesiątek symboli uniwersum, przenosząca w różne przestrzenie i czasy. Nawet najmniejszy detal ma znaczenie. Gdyby wyciąć z tego obrazu dziesięciocentymetrowy fragment, widzę tylko abstrakcyjną kompozycję barw i faktur, pulsującą energią pociągnięć pędzla. A jednak, gdy patrzę z dystansu, chaotyczne elementy składają się na monumentalną, klarowną i patetyczną całość – realistyczną scenę zanurzoną w symbolizmie.
Andrzej maluje historię Polski w formie monumentalnych opowieści. Skąd ma taką wiedzę historyczną?. Rzucił krótko, że przymierza się do malowania bitwy pod Kłuszynem. Po zwycięstwie pod wodzą hetmana Żółkiewskiego wojska polskie w 1610 r. zajęły Moskwę. Polskie siły, mimo przewagi liczebnej wojsk rosyjskich i szwedzkich, odniosły spektakularne zwycięstwo. Po bitwie wkroczyły do Moskwy i okupowały ją przez dwa lata. Kto z normalnych ludzi o tym wie? Bo ja przeczytałam dopiero niedawno przy okazji jakiejś roboty. Oczywiście potem rozrabiali jak pijane zające: palili, gwałcili i mordowali. Było ich za mało, by się utrzymać, ale minutę chwały nad Moskalem mieli.
Andrzej jeszcze kończy koronację, już myśli i czyta o kolejnym temacie obrazu. A ja potem się dziwię, skąd tak dobrze zna historię i, poniekąd, ikonografię, bo też się nią posiłkuje, aczkolwiek dodaje bardzo wiele od siebie. Tak też było z koronacja. Opowiedział nam historię (byłam z Ewą i Martyną), stosownie do swoich politycznych poglądów, pokazał niechęć do Niemców, zjechał kronikarza Thietmara, nie bronił krwiożerczego Chrobrego, który wiele zła ludziom uczynił, ale takie były wonczas czasy. Nie rozwinę tej opowieści licząc, że kiedyś o tym sam napisze. Bo to książki wymaga.
Twórczości Andrzeja nie da się łatwo porównać do żadnej innej polskiej współczesnej sztuki. To historyzm, realizm w portretowaniu twarzy oraz symbolizm w warstwach tła, w ornamentach, w rozmytych lub celowo niedopowiedzianych kształtach. Postacie pierwszoplanowe są namalowane z dużą precyzją, realistycznie, ale niemal zawsze mają przypisany jakiś atrybut symboliczny – od koloru szat po rekwizyty trzymane. Natomiast górne partie obrazu, tło i boczne krawędzie kompozycji są często przesiąknięte czystą symboliką, która tworzy szeregi warstw interpretacyjnych.